wtorek, 4 marca 2014

Rozdział pierwszy


 Krew spływała mi po dłoni niczym orzeźwiająca woda ze strumienia podczas upału. Spijałam ją tak jakbym miała dosłownie za sekundę umrzeć. Wiedziałam, że prędzej czy później i tak mnie dopadnie... Chwila moment! Czy dobre lamie w ogóle umierają? Z tego co mi wiadomo, to jeśli złamie się jedną z najsurowszych zasad naszego sekretnego świata to wszystko jest możliwe...
- Honey, czas do domu - usłyszałam z ust mamy. Była średniego wzrostu, szczupła brunetka o kasztanowych oczach i rysami jak u anioła. Stała w lesie w jeansach i brzoskwiniowej koszulce.
- Pamiętaj, że szkoła cię dziś nie ominie - rzekł surowo ojciec. Był wysokim mężczyzną z rysami nastolatka, niebieskimi oczami, brązowymi włosami. Był również dobrze zbudowany, miał na sobie zwyczajny dres.
 Ani po mamie, ani ojcu nie było widać, że mają prawie czterdzieści lat. W zasadzie my, lamie, jak i wampiry mamy tę tendencję, iż nie można dokładnie stwierdzić w jakim jesteśmy wieku. Lamie mają jednak wybór - zostać wiecznym nastolatkiem, bądź normalnie zestarzeć się. Większość jednak wybiera tę pierwszą opcję.
 Oblizawszy palce z krwi swej ofiary spojrzałam rozpromieniona na rodziców oraz brata. Mój brat, Jorel, jest jednym z najprzystojniejszych lamii, jakie miałam okazje poznać. Miał tunele w uszach, zawsze miał fullcap na głowie, kilka tatuaży na ramionach. Taki był i właśnie to przyciągało ludzi, w szczególności wytapetowane laleczki. Ale on nie dawał się im. Uwodził je, ale z żadną nie był dłużej niż trzy dni. Nie zdarzyło się jeszcze aby spotkał swoją pokrewną duszę, w moim przypadku było tak samo. Zazdrościliśmy naszym rodzicom tego, jak bardzo są sobie oddani.
- Szkoła nie zając, nie ucieknie - odezwałam się unosząc ręce do góry, rozciągnęłam się. Zobaczywszy ich miny uśmiechnęłam się szeroko. - Przecież żartuję.
 W odpowiedzi uśmiechnęli się tylko. Brat podszedł do mnie i obiął mnie ramieniem. Zapach jego perfum atakował moje nozdża, aż zaczęło mnie dusić. Jorel lubił ładnie pachnieć, to przyciągało te wszystkie laleczki. Ale chyba zapomniał, że nasze wyczulone zmysły nie wytrzymują czegoś takiego.
- Miałeś się tak nie perfumczyć, prawda? - Spytałam go machając dłonią przed nosem.
- Zapomniałem, wybacz - zaśmiał się.
- Ty to robisz specjalnie - powiedział ojciec.
 W naszej rodzinie humor dopisywał każdemu, nawet czarny, lecz zawsze któreś z nas potrafiło rozłądować jakąkolwiek atmosferę. W takich momentach czuliśmy się w stu procentach sobą, chociaż byliśmy zdala od zwyczajnych ludzi.

 Mieszkaliśmy w Raymond, stanie Waszyngton; w niewielkim domku na skraju ladu, do którego chodziliśmy raz w tygodniu o trzeciej nad ranem. Wschodziło właśnie słońce - ciepłe i jaskrawe. Siedziałam na dachu domu patrząc jak reszta sąsiedztwa budzi się powoli do życia. Samochody, jakże miło było zobaczyć jak ich liczba na ulicy rośnie z minuty na minutę. Chyba byłam jedyną osobą w okolicy, która raz na tydzień nie przesypiałam nocy i wpatrywałam się w to wszystko. Uśmiechnęłam się do siebie z myślą, iż ten dzień będzie taki sam jak poprzednie. Zjem śniadanie, pójdę do szkoły, wrócę, zrobię lekcje, podroczę się z Jorelem. Życie zwyczajnego, przeciętnego nastolatka. Tylko z tym wyjątkiem, że ja NIE byłam zwyczajną nastolatką. Jestem z tego zadowolona.
- Hon, znowu nie spałaś? - Spytała moja najlepsza przyjaciółka Kaci.
 Byłyśmy właśnie na lekcji biologii. Siedziałyśmy w ostatniej ławce, obie znudzone tym o czym mówi nauczyciel.
- Tak - odpowiedziałam szeptem chowając za ucho niesforny kosmyk włosów. - Oglądałam filmy całą noc. Nie mogłam zasnąć.
- Musisz iść do lekarza, tak być nie powinno! - Szepnęła do mnie rozkazującym tonem. - To piąty raz w tym miesiącu - przyznała.
- Oj, Kaci - spojrzałam na tablicę, a następnie na nią. - To nic takiego, każdemu się zdarza.
 Nie odpowiedziała, gdyż spisywała to, co znajdowało sie na tablicy. Przez resztę lekcji nie odezwałyśmy się ani słowem.
- Obraziłaś się? - Spytałam przyjaciółkę kiedy byłyśmy na parkingu. Widząc jej minę kontynuowałam dalej. - Przecież wiesz, że czasem muszę zarwać noc, bo... - zacięłam się. Źle się z tym czułam, ale musiałam ją okłamać. - jestem chora i inaczej nie potrafię, zrozum. - Spojrzałam jej głęboko w oczy, starałam się jakoś na nią wpłynąć, jak robiłam to w większości przypadków jej obrażania się lub podejmowałam z nią decyzję, któe były dla niej dobre.
- Oj, nie gniewam się - przytuliła się do mnie jak małe dziecko. - Tylko matwię się o ciebie. W końcu jesteś moją jedyną przyjaciółką.
 Uwielbiałam ją za to, że jest czasem jak takie małe, bezbronne dziecko. Mimo siedemnastu lat to cały czas ma coś z sześciolatka. I pomyśleć, że całe dzieciństwo razem przeżyłyśmy w śmiechu, obdartych kolanach, różowych sukienkach oraz błocie. Stare dobre czasy.

 Wieczorem poszłam na naukę tańca. Był to jedyny sposób, w którym mogę wyrazić siebie i czuć, że naprawdę jestem człowiekiem. Każdy ruch potrafi oddać wszystko to, co czuję w środku. Gdy znalazłam się na miejscu natknęłam się na chłopaka o ciemnych włosach, śniadej cerze, szarej koszulce oraz granatowych rurkach. Od razu zwrócił moją uwagę. Było w nim coś, co nie mnie zaniepokoiło, ale nie mogłam przyjść co i dlaczego. Nie był nikim z naszego świata, na pewno nie był wampirem, zmiennokształtnym. Jak na wilkołaka był dość szczupły jak i... bez mięśni. Więc może był nieuświadomionym czarownikiem? Nic na zdrowy rozum mi nie odpowiadało.
 Następnego dnia w szkole nic specjalnego się nie działo. Byłam do tego tak przyzwyczajona jak do tego, że mój brat wylewa na siebie sok co rano z niewyspania. Siedziałyśmy właśnie z Kaci na ławeczne przy parkingu, gdyż była ładna pogoda i nie opłacało się również siedzieć w budynku szkolnym. Każdy uczeń ganiał za drugim, albo siedzieli na maskach swoicch samochodów. Wpatrywałam się w niebo uświadamiając sobie, iż koniec roku zbliża się coraz to większymi krokami. Mimo ciepłych promieni słońca dało się wyczuć lodowaty wiatr z północy. Ale widać było, że ten fakt każdy ma w nosie. Uśmiechnęłam się do siebie rozglądając się po placu. Mój wzrok przykół chłopak. Ten sam co wczoraj w szkole tańca! Szczerze zdziwiłam się jego widokiem. Czyżby nowy uczeń, a może był tu cały czas, tylko nikt nie zwracał na niego uwagi?
- Kas - szturchnęłam przyjaciółkę łokciem. - Widziałam go wczoraj w szkole tańca - wskazałam ruchem głowy na chłopaka. Przyjaciółka spojrzała na niego, a ten chwilę później zniknął.
- No co ty?! - Była bardzo zdziwiona tym faktem. Pewnie bardziej tym, iż jej o tym nie powiedziałam. - I dopiero teraz mi to mówisz?
- Chciałam ci o tym powiedzieć jak będziemy do domu wracać - jęknęłam.
- Wiesz jak się nazywa? - Fidrowała mnie wzrokiem unosząc brew.
- Nie - przyznałam.
- Och, Hon - kiwnęła głową z szerokim uśmiechem.
 Westchnęłam tylko spoglądając na miejsce gdzie przed chwilą stał nieznajomy chłopak. Wywróciłam oczami, a następnie spojrzałam w stronę szkoły. Stał on właśnie tam w tym momencie. Kaci zauważyła to i szturchnęła mnie palcem w ramię.
- Idź do niego - nakazała.
 Bez sprzeciwu wstałam i ruszyłam w stronę bruneta. Przełknęłam głośno ślinę nie zatrzymując się. Gdy znalazłam się niedaleko uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. Nieśmiało odwzajemniłam uśmiech robiąc jeszcze z dwa kroki.
- Nowy? - Zaczęłam. Wiedziałam, że wychodzę na idiotkę.
- Tak - odpowiedział. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Jestem Honey - machnęłam dłonią na przywitanie.
- Miło mi cię poznać, jestem Adam Atwood - uśmiechnął się szerzej po czym wziął moją rękę i musnął ustami jej wierzch. Poczułam jak krew pulsuje mi w policzkach. - Masz bardzo specyficzne imię.
- Dzięki - schowałam za ucho niesforny kosmyk włosów. - W mojej rodzinie takie imiona to norma - zachihotałam nerwowo.
- Domyśliłem się - odparł przyglądając mi się uważnie.
- O, proszę, proszę! - Usłyszałam głos. Zbliżała się najbardziej nie lubiana przeze mnie i Kaci dziewczyna imieniem Feisty. - Nie szorujesz garów na stołówce?
 Zawsze mi przygryzała. Z każdą osobą, którą rozmawiałam ona również musiała. Była dziwna odkąd ją znam. Dowartościowała się tym, że komuś powie coś nie miłego.
 W tym momencie miałam wielką ochotę wgryźć się w jej tętnicę i wypić z niej całą krew. Poczułam jak jad zbiera się w moich kłach.
- Wypchaj się - sarknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Pyskata jak zawsze.
- Nie będę komentowała ciebie.
- Przewyższam cię klasą, więc to zrozumiałe.
- Pójdę już, także na razie, Honey - Adam poklepał mnie po ramieniu na do widzenia i uśmiechnął się szeroko.
 Sama również poszłam. Nie chciałam konfrontować się z tą pustą dziewczyną. Kątem oka zauważyłam tylko, że biegnie za brunetem. Naprawdę nie wiem cóż ta dziewczyna ma w stojej pustej głowie. Pewnie sam róż i tipsy. Westchnęłam wracajac do Kaci.
- Feisty znowu zaczyna? - spytała.
- Lepiej powiedz kiedy tego nie robiła - spojrzałam na nią znudzona.
- Ten facet na nią nawet nie spojrzał! - Pisnęła z zachwytu Kaci machając rękoma.
- Adam? Och, proszę, na pewno na nią spojrzy.
- Nie wydaje mi się.
- Skąd ta pewność, Payne?
- Szósty zmysł.
 Może i miała rację, może jednak nie. Trudno mi było w to uwierzyć. W końcu każdy chłopak w tej szkole patrzył na Feisty jak na jakąś królową! Spodziewam się, że również Adam zacznie tak na nią patrzeć, to tylko kwestia czasu. Jednak... coś w nim mnie intryguje, jest jak zagadka, która nie została przez nikogo rozwiąza na od wieków. A co, jeśli moje przypuszczenia są słuszne i jest jednym z nas, tylko z innego miasta? Nie może być. Od razu w całym klubie by o tym huczało dużo, dużo wcześniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz