czwartek, 17 kwietnia 2014
Rozdział drugi
Będąc w domu myślałam cały czas o Adamie. Dosłownie miałam go przed oczami. Nie wiem jaki był tego powód, a może nie było żadnego? Pokręciłam głową aby wyrzucić chłopaka ze swoich myśli. Jak to możliwe, że drugi raz na niego wpadłam? Przecież... Nie no, to głupie. Muszę przestać o nim myśleć, tak będzie najlepiej.
- Cholera! - Rzuciłam w przestrzeń. - To chore. Nienormalne. - Zeszyt, który miałam w ręce rzuciłam w stronę drzwi.
- Miło mnie witasz, shawty - usłyszałam głos Jorela. - Wiele bym się spodziewał, że kołek, że się wgryziesz, ale zeszyt?
- Spadaj, Jorel! - mruknęłam.
- Przyznaj, że chciałaś mnie zabić zeszytem! - Krzyknął po czym roześmiał się na cały głos.
Spojrzałam na brata z miną mówiącą sama za siebie, że uważam go za świra. Ten zaś zaczął robić dziwne miny, jak to na niego przystało. Naprawdę, mieć takiego brata to jednocześnie skarb jak i... Nie oszukujmy się, on jest niekiedy irytujący! Czekam tylko na dzień, w którym ponownie zacznie taki być. A ten dzień wisiał już w powietrzu od kilku dni.
- Shawty, co ty taka nieogarnięta w ogóle? - zapytał po chwili, gdy przyglądał mi się uważnie.
- O co ci chodzi?
- Coś cię trapi, widać jak cholera! - Usiadł na podłodze, na przeciw mnie. Jeśli pomyślę teraz o Adamie, to on to od razu wyłapie. Tak, mój brat potrafi czytać w myślach, to też nie potrafi każdy. Prócz jeszcze mnie, ale to czasami.
- Nie, nic. Wydaje ci się - machnęłam na niego dłonią uśmiechając się blado.
- Ściemniać możesz mamie, ale nie mi - wymamrotał. - Wiem, że chodzi o niejakiego Adama. Jeszcze nie potrafisz ukrywać swoich myśli - wzruszył ramionami poruszając równocześnie brwiami.
- Nauczę się tego w końcu, zobaczysz! - mruknęłam rozgniewana.
- Kiedyś na pewno - zaśmiał się.
- Mhm - kiwnęłam znudzona głową.
- Obczaimy go - rzekł brat, od razu spojrzałam na niego. Uśmiechał się szeroko z troską w oczach. - Będziesz chciała to ci pomogę. W końcu jestem twoim starszym bratem - puścił oczko i wyszedł z mojego pokoju.
- Dzięki - szepnęłam cicho.
W razie gdyby coś...
Ma również rację. Jest moim bratem, więc czemu nie miałby mi pomóc? Chyba, że ma to głęboko gdzieś i tylko się zgrywa. Westchnęłam, bardzo chciałam nie myśleć o tym chłopaku.
W szkole starałam się nie myśleć o Adamie. Ba, nawet o nim nie wspominać, nie widzieć go na szkolnym korytarzu. Temat tego chłopaka zaczął być dla mnie bardzo drażliwy.
- Honey! - Kaci zaczęłam machać dłonią przed moją twarzą. - Ziemia do Honey. Jesteś jakaś niewyraźna.
- Wydaje ci się - bąknęłam leniewie. Uniosłam głowę aby spojrzeć dziewczynie w twarz. - Wszystko dobrze.
Kaci westchnęła tylko, lecz na jej twarzy dało się wyczytać zmartwienie. Domyśliłam się, iż może to mieć coś wspólnego z tym, co dzieje się w jej rodzinie. Nie powiem jej tego, nawet gdybym bardzo chciała, pomyślała Kaci w tym samym momencie, w którym zajrzałam do jej umysłu. Nie jestem w stanie stwierdzić o co dokładnie może chodzić, ale i tak martwię się o przyjaciółkę. Chciałam spytać dziewczynę o co chodzi, ale liczyłam się z tym, iż może mnie zbyć.
- Kaci - w moim głosie dało się usłyszeć troskę. - czym się martwisz? Twoja mina...
- To nic takiego - powiedziała na odchodnie przerywając mi. Poszła do sali chemicznej, gdzie miała teraz lekcje.
Przez dłuższy czas wpatrywałam się gdzieś w przestrzeń po czym westchnęłam. Na lekcji rosyjskiego byłam zmuszona usiąść obok Adama. Starałam się nie patrzeć w jego stronę, ale mimo wszystko chwilami nie dawałam rady. Oczywiście nie odezwałam się do niego ani słowem. Na zmianę wpatrywałam się w zeszyt, tablicę i pana Pawlova. Pan Pawlov był mężczyzną około pięćdziesiątki, miał kilka siwych włosów, ale był też dość wysportowany jakby w młodości podnosił ciężary. Bardzo miły i spokojny.
Mój wyczulony słuch zanotował stukanie długopisu. Dość blisko, więc pewnie Adam coś zaczął notować. Nie rozglądałam się na boki, nie miałam ku temu powodu ani ochoty. Fuknęłam tylko w myślach i spojrzałam na swój zeszyt aby przepisać to, co znajdowało się na tablicy. Zdziwiłam się widząc niewielką karteczkę. Jedyne co przyszło mi do głowy, to to iż mogła to być robota Adama. Wzięłam kartkę i rozwinęłam ją:
„Wiem, że coś zaczyna Cię gnębić... Domyślam się, że w niedługim czasie będziesz chciała ze mną porozmawiać.
Więc, jeśli chcesz tego, spotkajmy się dziś dziś w opuszczonej fabryce o 22.
Adam.”
Zamurowało mnie, aż puls mi przyspieszył. Chciałam z nim porozmawiać? Skąd przyszło mu to do głowy? Wcale nie miałam ochoty z nim rozmawiać, teraz, wieczorem, ani nigdy! Nie miałam nawet o czym z nim rozmawiać, błagam, no... Poza tym i tak na wieczór miałam zupełnie inne plany.
- Musisz się z nim spotkać! - Z euforią w głowie powiedziała Kaci, od razu gdy przeczytała liścik od Adama.
- Ale ja nie mogę - jęknęłam zrezygnowana. Zmarszczyłam znacząco brwi.
- Ach, no tak - westchnęła. - Zapomniałam, że dziś piątek. Co ty właściwie robisz?
Gadam z wampirami, czarownicami i zmiennokształtnymi, fajnie, nie?, pomyślałam w pierwszym momencie.
- Pilnuję kuzynki, jak co tydzień - odpowiedziałam bez wahania.
- Hm, w tym momencie i sytuacji nie jest taka ważna jak Adam. - Jej oczy rozbłysły a na twarzy pojawił się szyderczy uśmieszek. - Nie bądź taka, idź do niego!
- Oj, Kas - westchnęłam kręcąc głową. - Obiecałam cioci, więc nie mogę się z tego wycofać. - Zrobiwszy z ust dzióbek objęłam przyjaciółkę. - Ale obiecuję, że za jakiś czas się z nim spotkam.
- Mam taką nadzieję. W końcu... - szepnęła. - masz sznur wielbicieli. - Wskazała na grupkę stojącą przy jednej z sal lekcyjnych. - Stevenson ma na ciebie chrapkę odkąd usiadłaś wraz z nim w stołówce. A wtedy pachniałaś truskawkami, a wiadome, że on je lubi.
- Pff, lamus. - Parsknęłam unosząc brwi. - Przecież on leci na każdą laskę, która tak pachnie. Na ciebie też, Kaci. - Mój czujny zmysł węchu wyczuł zapach... truskawek! - I nie ściemniaj, że nie.
- Och, przecież wiesz, że podoba mi się Rob. - Westchnęła z rozżaleniem.
- I to jak - poklepałam ją po ramieniu.
Po powrocie do domu od razu odrobiłam prace domowe zadane przez nauczycieli. Cały czas chodził mi po głowie liścik od Adama. Byłam pewna, że Jorel już wkradł się do mojego umysłu i o tym wie. Czekałam tylko aż wleci do mojego pokoju jak huragan, alecz przeliczyłam się - przez dłuższy czas się nie pojawiał. Może po prostu nie ma go w domu? W zasadzie nie zauważyłam go, gdy wróciłam. Westchnęłam i wyjrzałam przez okno - słońce stopniowo zachodziło świecąc intensywną czerwienią. Chmury koloru granatu oraz pomarańczy idealnie komponowały się z zanikającą ognistą kulą. Spokój, który był wyrazisty sprawiał, że czułam się spokojniejsza niż wcześniej.
O godzinie dziewiętnastej zaczęłam szykować się do wyjścia, podobnie jak rodzice. W każdy piątek chodziliśmy do klubu „Czarnej Piwoni”, gdzie spotykaliśmy się z naszymi przyjaciółmi.
Gdy znaleźliśmy się w środku jasnego i rozhuczanego klubu skierowałam się w stronę stolika przy którym siedziała moja przyjaciółka Valet, która jest zmiennokształtną. Była brunetką o brazylijskich rysach twarzy, szczupła, wesoła i wbrew pozorom troskliwa i stawiająca na swoim. Natomiast jej chłopak - Tourette, był stu procentowym wilkołakiem. Umięśniony, niekiedy poważny, bardzo małomówny. Był blondynem o irlandzkim akcencie i nieco obojętnym spojrzeniu.
- Honey! Jak miło cię widzieć! - Odezwała się Valet, gdy tylko mnie zobaczyła.
- Ciebie również, Valet - uśmiechnęłam się nieśmiało. Przy niej zawsze czułam się rozluźniona oraz jak małe dziecko. Usiadłam obok niej. - Cześć, Tourette.
Blondyn odpowiedział mi kiwnięciem głowy i delikatnym uśmiechem. Valet uśmiechała się, sprawiało to, że jej twarz promieniała jak słońce o poranku. Tryskała życzliwością i dobrocią, jak u mało kogo w tym miejscu.
- Gdzie Jorel? - spytała zmiennokształtna.
- Nie mam pojęcia - westchnęłam. - Pewnie wyrwał jakąś laskę i się z nią buja.
- Zapewnie nie znasz najświeżsdzych plotek. - Rzucił Tourette po dłuższej chwili obojętnym tonem. Zawsze czuł się niepewnie w otoczeniu wampirów, ale ze względu na swoją dziewczynę zmienił nastawienie tylko do mojej rodziny.
- Och, właśnie! - Brunetka klasnęła z ożywieniem w dłonie po czym dała wilkołakowi buziaka w policzek. - Dziękuję pysiaczku, że mi o tym przypomniałeś. - Zachowywała się czasem jak słodka idiotka, ale właśnie za to dało się ją lubić.
Usłyszałam warknięcie wydobywające się z krtani Tourette'a. Od razu odwróciłam głowę i, tak jak się spodziewałam, moim oczom ukazał się Carter - stu dwudziesto dziewięcio letni wampir przemieniony w Londynie. Został przemieniony w wieku lat dwudziestu. Wszystkich ten fakt dziwił. Większość lamii uważa, iż powyżej dziewięnastego roku życia osoba, która ma w sobie jad teoretycznie powinna zginąć w męczarniach. Lecz pewnego dnia zjawia się mój kuzyn Ash wraz z Carterem i mówi, że to bujda.
- A więc... - odezwała się przyjaciółka klepiąc swojego chłopaka po kolenie aby go uspokoić. Carter usiadł obok mnie. - Dowiedzieliśmy się, że niedawno na naszym terytorium pojawił się... anioł. Dasz wiarę? Dobrze się kryje. Nikt nic o nim nie wie i po cholerę tu jest też nie.
- Anioł? Przecież w naszym mieście nigdy takowe osobniki nie występowały. Nigdy. One w ogóle istnieją? - Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co o tym myśleć. - Po co mógł się pojawić?
- Ujawnić nas! - rzucił Tourette zaciskając pięść.
- Wątpię, wilczku. Wydaje mi się, że ma do zrobienia coś bardzo... ważnego. Może nawet potrzebować naszej pomocy - szepnęła Valet. Była dość przekonująca w tym co mówi.
- Co ty, do cholery, gadasz, mała? - Wtrącił się Carter kręcąc głową. Jego czarne loki połyskiwały w świetle dyskotekowej kuli. - Gdyby jakieś piekielne aniołki potrzebowały pomocy od takich osób jak my - specjalnie nacisnął na ten wyraz - to już dawno by nas nie było.
- Carter, co ty tam możesz wiedzieć? W tym swoim piekielnym życiu nie spotkałeś ani jednego skrzydlatego frajera. - Zaśmiał się Tourette równocześnie starając się opanować drżenie rąk. Facet był bardzo porywczy, ach, te geny.
- Bóg i Diabeł nie istnieją. - Carter uśmiechnął się pod nosem. Jego delikatne rysy twarzy, jak u niemowalaka, przyciągały wzrok jak magnez.
- A co oni mają do tego? - spytałam marszcząc brwi.
- No, wtedy byśmy nie istnieli - wzruszył beznamiętnie ramionami.
- Nonsens! - Usłyszeliśmy z oddali. Był to mój brat, wywróciłam oczami. Podszedł do nas w ułamku sekundy i oparł dłonie o stolik. - Sprawy religijne nie mają tu żadnego znaczenia. - Spojrzał na każdego z nas, jednak swój wzrok wbił we mnie. Mam coś na twarzy?, pomyślałam.
- Stary, ćpałeś coś? - Wilkołak spojrzał na Jorela zdziwiony.
Przyjrzałam się mu - był nieco zdenerwowany, roztrzęsiony, ale przede wszystkim i tak radosny. Naprawdę, czasem nie ogarniałam tegoż faceta. A może po prostu to ja byłam dziwna?
- Dobra, nie popadajmy w paranoję - odezwała się Valet uśmiechając się blado. Po jej oczach zauważyłam, iż jest odrobinę przerażona.
- Gdyby naprawdę chodziło o religię to... A co, jeśli zostaliśmy stworzeni w jakimś konkretnym celu? - Zmarszczyłam brwi spuszczajac równicześnie wzrok. - Może ten aniołeczek nie ma złych zamiarów? Musimy go odnaleźć i z nim porozmawiać!
- A masz wykrywacz puklatych aniołków, siostro? - Zadrwił Jorel. - Jeśli będzie czegoś chciał, sam nas znajdzie.
- Ta, i zrobi ci jesień średniowiecza z włosów - sarknął Carter poruszając brwiami. Rozmawiło mnie to, muszę przyznać.
- Zamknij się - warknął brat szczerząc kły.
Te, spokój! - przekazałam bratu w myślach. - Chcesz bójki to szukaj ich w przedszkolu, a nie tu! Jorel uspokoił się od razu fukając tylko.
- Wystarczy, że nasza słodka Honey wykryje jakąś inną aurę. Wtedy będziemy go mieć - rzucił Carter przyglądając mi się uważnie z szerokim uśmiechem.
Westchnęłam tylko. Zaczęłam myśleć, że chcą mnie wykorzystać do znalezienia tego anioła. Może i mam zdolność do poznaniawa aur, ale nie zawsze też jestem co do danej osoby pewna. Czy to dziwne, albo niezrozumiałe? Chyba jedynie dla mnie, gdyż nie potrafię dobrze nad tym zapanować.
Wraz z Tourettem nie odzywaliśmy się, za to Valet, Carter i Jorel dyskutowali jakby można złapać nowego przybysza. Carter, ze śmiechem, doszedł do wniosku, iż można by naszego gościa przyczepić do sufitu i wtedy wyśpiewa wszystko. Natomiast zdaniem Valet najlepiej byłoby z nim najzwyczajniej w świecie porozmawiać jak cywilizowani „ludzie”. Na szczęście nikt nie sprzeczał się o to. Przyznam szczerze, iż było to stosunkowo dziwne i zaskakujące.
Spojrzałam na duży zegar znajdujący się na drugim końcu sali, który wskazywał pierwszą czterdzieści osiem. Z niewiarygodną ulgą westchnęłam wstając od stolika.
- Idziesz już? - Valet, jakby zapomniała o moim istnieniu, spojrzała na mnie zdziwiona.
- Dochodzi już druga - skwitował Jorel.
- Tak, wiem - powiedziała brunetka. - Odezwę się do ciebie jak coś ustalimy.
- W porządku - przytaknęłam.
- Będę później, także - mruknął brat uśmiechając się szyderczo.
- Spoko. - Odwróciwszy się na pięcie ruszyłam w stronę wyjścia. Znalazłszy się na zewnątrz panował mrok, na szczęście moje oczy przystosowane były do tego.
Idąc do domu zastanawiałam się co dzieje się u Kaci. Czy wszystko u niej dobrze? Czy płacze? Mogłabym poprosić o pomoc Valet, ale ze względu na zaistniałą sytuację nie dała by rady. Pewnie teraz będzie pochłonięta sprawą tego aniołka od siedmiu boleści. Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. I to dzisiaj. Teraz.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz